» Piłka nożna dla kibiców !

Kibice Stali Stalowa Wola wyjechali do Łodzi w blisko 800-osobowej sile. Mecz oglądnęła jednak tylko garstka z nich. Na sektor przeznaczony dla kibiców drużyny przyjezdnej organizatorzy wpuścili zaledwie 30-40 osób

- To był mój drugi wyjazd na mecz Stali. nie jestem żadnym łysolem, zbirem czy jakimś chuliganem. Jestem studentem trzeciego roku, normalnym człowiekiem, normalnym kibicem, który chciał oglądnąć mecz, a zostałem potraktowany jak śmieć. Oszukany i okradziony z pieniędzy przez władze Widzewa, a na koniec zagazowany przez służby porządkowe - tak podsumował swój wyjazd na mecz z Widzewem jeden ze stalowowolan. Niestety, w podobnym tonie wypowiadali się też inni uczestnicy "wycieczki" do Łodzi.

"Stalówka" i przyjaciele

Fani Stali, a wraz z nim autokary z zaprzyjaźnionymi kibicami Rakowa Częstochowa i Resovii, dotarli pod stadion Widzewa 50 minut przed meczem. Bilety posiadało jednak tylko 450 osób. Na tyle powiem zgodził się Widzew - choć podobno wcześniej na mecze z innymi drużynami przydzielał je w większej liczbie, nawet tysiąca. Stal, która zamawiała bilety dla swoich kibiców, otrzymała 450 wejściówek i przygotowała listę kibiców (imię, nazwisko, pesel), którzy otrzymali te bilety i którzy mieli bez problemów wejść w niedzielę na stadion Łodzi przy al. Piłsudskiego. Na spotkanie z Widzewem wybrało się jednak zdecydowanie więcej kibiców...
- Rozmawialiśmy z organizatorem meczu, informując, że będzie nas więcej. Ten zapewnił nas, że wejdziemy wszyscy, także ci, którzy nie otrzymali biletów w Stali - mówi Paweł, jeden z uczestników wyjazdu. - Usłyszeliśmy, że nie mogli nam dać więcej biletów niż te 450, i że pozostali, którzy zechcą wejść na mecz, będą mogli zakupić sobie wejściówki w kasie, z tą tylko różnicą, że zapłacą nie 10 zł, tylko 20. I tylko dlatego wybraliśmy się w takiej liczbie do Łodzi, przekonani, że wejdziemy na stadion wszyscy.

A mogło być normalnie

Niecałą godzinę przed meczem fani Stali zaczęli gromadzić się przy wejściu na sektor dla kibiców drużyn przyjezdnych. Stali tu jednak bardzo długo, aż w końcu usłyszeli, że ich bilety są... podrabiane, a potem, że zaginęły listy imienne.
- A jak się znalazły, to okazało się że są w nie takiej kolejności wpisywane nazwiska, jak życzą sobie organizatorzy. No, a jak już zaczęli wpuszczać, to odbywało się to w żółwim tempie. Jakiś starszy pan oglądał pięć razy bilet, potem pięć razy obracał mój dowód, a na koniec kazał stanąć przed kamerą i sie przedstawić z imienia i nazwiska. Trwało to trzy, cztery minuty. ile więc czasu potrzebowałby ten jegomość, żeby sprawdzić 450 osób? No, proszę niech mi pan powie - mówił poirytowany cała sytuacją kibic "Stalówki", który miał nadzieję po raz pierwszy w życiu znaleźć się na stadionie, na którym Boniek i spółka ogrywali Juventus Turyn. - A mogło być tak normalnie. Wystarczyła tylko dobra wola, chęci organizatora i wszystko byłoby w porządku.

Kibice Widzewa na pomoc

Tymczasem mecz się rozpoczął, a sektor, gdzie powinni zasiąść kibice Stali, nadal świecił pustkami. Po dobrej chwili zaczęly się tam pojawiać pojedyncze osoby. Ostatecznie weszło tu może 30 - 40 osób. Tym. którzy zostali poza stadionem, zaczęły puszczać nerwy. Zaatakowali bramę, chcąc ją staranować. Sędzia przerwał na chwilę mecz, a spiker zawodów zapewniał, powtarzając kilkakrotnie, że wszyscy kibice Stali, którzy mają bilety i dowody tożsamości, zostaną wpuszczeni na stadion. - Miejcie przygotowane bilety i dowody tożsamości, na pewno każdy z was wejdzie na mecz - krzyczał spiker, ale niestety, jak się później okazało, słowa te okazały się blefem. Nie pomogli kibicom Stali fani Widzewa, którzy zaczęli skandować: "wpuście Stalówkę", potem "bez Stalówki nie śpiewamy" i "piłka nożna dla kibiców". Na darmo. Za chilę wszystkie flagi Widzewa zniknęły z ogrodzenia okalającego murawę i do końca meczu na stadionie Widzewa dopingu słychać nie było. W ten sposób kibice łódzkiej drużyny zaprotestowali przeciwko akcji służb ochroniarskich o organizatorów meczu, którzy uczynili wszystko, co w ich mocy, by kibice Stali na ich stadion nie weszli.

I nastał czas frustracji

- Gdy zorientowaliśmy się, że nie mamy szans na wejście, zaczęliśmy tłumem napierać na bramę - relacjonuję inny świadek. - Nie chcieliśmy tego, ale zostaliśmy do takiego działania zmuszeni. Nie mogli wejść ludzi z biletami, ani też nikt z nas nie mógł kupić biletu w kasie stadionu. Nasza akcja trwała krótko, bo zaraz zjawiła sie policja. otoczyli nas, ścisnęli w kręgu, zaczęli pałować i gazować. Przestali, gdy zaczęliśmy nagrywać to, co z nami robią. Na drugi dzień przeczytałem same negatywne opinie o nas. Jak tak można? Nie ukrywam. że szarpaliśmy się z bramą, ale było to czymś podyktowane, sprowokowane. To był mój drugi wyjazd na mecz w życiu, który nauczył mnie jednego: w Polsce są stadionowi chuligani, lecz nie są nimi kibice, którzy tak jak my jeżdżą przez całą Polskę, by dopingować swój zespół.
Kilkanaście minut przed końcem ci którym udało się wejść na stadion zaczęli go opuszczać, by wraz z kilkuset innymi kibicami "Stalówki" tymi, którzy nie mieli tego dnia szczęścia, udać się w drogę powrotną do Stalowej Woli.